Kotucha z ulicy Kotuchy

Amerykanie zakładali miasta na krótko. Wszędzie, gdzie było złoto. Kiedy złoto się skończyło, uciekali. Zostawiali tylko puste budynki, miasta widma. Władysław Kotucha, syn Franciszka nazywa te miasta boomtowns.


Tekst:
Paweł Mikołajczyk


 

Władysław Kotucha przez niemal czterdzieści lat uczył geografii i angielskiego w bytomskim liceum im. Stefana Żeromskiego. Był nauczycielem z pasją. Zabierał uczniów na wycieczki. Organizował wystawy minerałów. Kiedyś zrobił z uczniami przestrzenną mapę świata. – Każdą poziomicę trzeba było wycinać ze styropianu. Mordercza robota – wspomina. Od lat osiemdziesiątych jest na emeryturze. Uczniowie spotykają się z nim do dziś. – Spotkanie bez Kotuchy jest jak zupa bez soli – mówią.

Medalik na karabinie

Ojciec Kotuchy Franciszek urodził się w 1886 roku w domu przy ul. Bytomskiej (obecnie Harcerska) w Brzezinach Śląskich, w rodzinie górniczej z polskimi tradycjami. Od 16 roku życia pracował w kopalni cynku i ołowiu Szarlej Biały (później Orzeł Biały), która działała w Brzezinach od połowy dziewiętnastego wieku. Pierwszą wojnę światową spędził w niemieckiej armii na froncie wschodnim. Nie chciał zabijać ludzi. Dlatego na karabinie umocował medalik św. Józefa. W bitwie pod Tarnawką dostał się do niewoli rosyjskiej. Wysłano go pod Władywostok. Stamtąd trafił do Carycyna (późniejszego Stalingradu). Pracował w warsztatach mechanicznych. Dzięki pomocy polskich kolegów, załatwił lewe zaświadczenie: Okaziciel niniejszego, obywatel rosyjski, uchodźca nazwiskiem Kotucha Franciszek, syn Wilemowicza, lat 32, urodzony we wsi Rowy, gminy Wróblewskiej, powiat Sieradz, guberni Kaliskiej, zarejestrowany jest w tutejszym Komitecie, co Polski Komitet uchodźców potwierdza (tłumaczenie z rosyjskiego).

Chop nie do godki

Franciszek wrócił do Brzezin i najął się do pracy w kopalni. Za nic w świecie nie chciał wrócić do wojska. Przypłacił za to robotami przymusowymi w hucie „Królewskiej” w dzisiejszym Chorzowie.

Rok po wojnie Franciszek Kotucha ożenił się z Ewą Krain. 29 kwietnia 1920 r. urodziła mu bliźnięta: Władysława i Kunegundę. Później jeszcze czwórkę dzieci. – Kobieta w tamtych czasach miała trzy rzeczy do roboty: Kűche, Kinder i Kirche (kuchnia, dzieci i Kościół). Mama poddała się tym obowiązkom z wielką pokorą. Co więcej, była sekretarką i skarbniczką kilku stowarzyszeń społecznych – wspomina Władysław Kotucha. Ojciec Kotuchy niewiele opowiadał synowi o swoim życiu. Robiła to za niego mama i znajomi. – To był człowiek do roboty, nie do godki – twierdzi Kotucha.

Bój o kopalnię

W lipcu 1920 r. Franciszek Kotucha został zastępcą naczelnika gminy. Pewnego dnia Polacy przyprowadzili do Kotuchy dwóch Niemców. – Trzeba ich rozstrzelać! – wykrzykiwali przed urzędnikiem. Niemcy tłumaczyli, że przyjechali z Breslau (Wrocławia), by zakończyć interesy z kupcami brzezińskimi. Zawinili, bo nie znali ani słowa po polsku. Kotucha polecił zaufanym sobie ludziom, aby odprowadzili Niemców na dworzec. Dał im trochę żywności na podróż. Zapalonym powstańcom powiedział, że Niemcy zostali wywiezieni do lasu, zabici i pochowani.

Ostateczne wyniki plebiscytu na Śląsku zadecydowały, że Brzeziny Śląskie przyznano Polsce, a leżący na zachód Bytom pozostał niemiecki. Problemem był przebieg granicy. Powstały trzy wersje. Pierwsza dawała najwięcej Polsce. Granica miała przebiegać najdalej na zachód. Druga wersja przyznawała odrobinę więcej dla Bytomia. Trzecia, popierana przez Niemców, wspierana przez Lloyda Georga, mówiła, że Niemcy dostaną kopalnię Orzeł Biały, główne miejsce pracy brzezinian. Franciszek Kotucha brał udział w obradach specjalnej komisji w sprawie losów kopalni i wytyczenia granicy. Dzięki jego poświęceniu i nieustępliwości udało się zostawić kopalnię w granicach polskiej gminy. Brzeziny miały gdzie pracować.

Przeprowadzka do ratusza

Kotucha w marcu 1923 roku został pierwszym polskim sołtysem, później naczelnikiem gminy. Poprzedni, Szafarczyk uciekł do Niemiec podczas trzeciego powstania. Kotuchowie zamieszkali w ratuszu. Zajmowali luksusowe mieszkanie na drugim piętrze.

– Cóż to był za dom! Pięć pokojów, gabinet ojca, dwa ogrody, altana, ławeczki, alejki i sadzawka. Nasza rodzina miała się gdzie pomieścić. Na ścianach ojciec powiesił mnóstwo reprodukcji dzieł Matejki. „Kazanie Piotra Skargi” zachowałem do dziś. Szkoda, że ratusz jest dzisiaj w opłakanym stanie – mówi Władysław Kotucha. [Budynek do niedawna stał bezużyteczny. Niszczał, co wprawiało w złość pana Władysława. W listopadzie br. właścicielem budynku zostało Miejskie Przedsiębiorstwo Wodno – Kanalizacyjne – przyp. PM]

Nowy sołtys musiał zorganizować polską administrację, osiedlić Polaków przybywających z Bytomia oraz zbudować dworzec kolejowy i połączenie z Tarnowskimi Górami. Po plebiscycie takie połączenie było możliwe jedynie przez terytorium obcego państwa. Kotusze udało się zelektryfikować gminę, wybrukować wszystkie chodniki, zbudować remizę strażacką i stworzyć zakład opieki im. św. Antoniego. Dzięki tym działaniom w 1926 r. gmina otrzymała prawa miejskie. Władysław Kotucha przyznaje, że to był najpiękniejszy okres Brzezin Śląskich.
Kiedy sanacja zaczęła obstawiać ratusze swoimi ludźmi, Kotuchę odsunięto od urzędu. Musiał wrócić z rodziną do domu przy ul. Mickiewicza. Od tej pory zajmował się tylko ogrodem.

Tata w obozie

Władek Kotucha uczył się w liceum pedagogicznym w Tarnowskich Górach. Miał już za sobą gimnazjum w Królewskiej Hucie i Piekarach Śl. Mnóstwo czasu spędzał w harcerskiej drużynie im. Jana III Sobieskiego, w brzezińskim chórze Cecylia i kółku teatralnym. We wrześniu 1939 r. wszystko przerwała wojna. Odtąd na maszcie jednego z szybów Orła Białego zaczęła powiewać hitlerowska flaga.

Rodzina uciekła do Mysłowic. Gdy sytuacja na Śląsku się uspokoiła, wróciła do Brzezin. Władek jeszcze przez dwa tygodnie krążył po Śląsku i Zagłębiu, żeby ochronić się przed werbunkiem do Wehrmachtu. Niemcy potrzebowali zdolnych górników do pracy. Władka skierowano do kopalni Hohenzollern (Szombierki).
W czasie wojny w budynku obok dworca kolejowego, zorganizował kurs tajnego nauczania. Wybrał pięciu najbardziej zaufanych harcerzy. Przez dwa lata przerobił z nimi pierwszą klasę gimnazjum. Kiedy po wojnie kursanci poszli do szkoły, mogli zaczynać od drugiej klasy.

Tymczasem w kwietniu 1940 r. dom Kotuchów odwiedziło gestapo. Ojca wzięli ze sobą. Po dwóch miesiącach rodzina otrzymała telegram treści: Der im obenangeführten Schreiben bezeichnete Schutzhäuftling Franz Kotucha, befindet sich im Konzentrationslager Dachau. (Wyżej wymieniony więzień Franciszek Kotucha, znajduje się w obozie koncentracyjnym w Dachau).

Latem tego samego roku do domu Kotuchów znów zapukało dwóch Niemców. Matka nie chciała ich wpuścić. Oni stanowczo żądali rozmowy. – Czego chcecie, przecież mąż jest w obozie w Dachau – mówiła zapłakana. Niemcy zaniemówili. Okazało się, że przyjechali dowiedzieć się, co słychać u Polaka, który uratował im życie. To byli ci sami mężczyźni, których wicenaczelnik gminy uwolnił podczas Powstań Śląskich. – Zrobimy wszystko, żeby pani mąż wyszedł z obozu – zadeklarowali.

Kotucha wrócił do domu jeszcze przed świętami. – Tata wyglądał tragicznie. Nie wiedzieliśmy, jak go przywitać. Płakać, czy cieszyć się. Kiedy przyszedł do domu, nie odezwał się ani słowem. Ukląkł przed obrazem Chrystusa Miłosiernego. Płakał, a my razem z nim.

Zobaczyć córeczkę

W 1943 r. młody Kotucha ożenił się z Elfrydą Jęczek. Ślub odprawił ks. Herbert Bednorz, proboszcz brzezińskiej parafii, kuzyn mamy Władysława, późniejszy biskup katowicki. Kotucha zamieszkał z żoną w domu jej rodziców.

Wojna się kończyła. Niemcy musieli brać wszystkich do wojska. Kiedy Elfryda była w ósmym miesiącu ciąży, młody Kotucha dostał powołanie. Wysłano go pod Maastricht. Krótko był na froncie. Dostał się do niewoli amerykańskiej. Jeńców wysłano ciężarówką do Paryża. Stamtąd rozładowano ich w kierunku kanału La Manche. Kotucha dostał się do Wielkiej Brytanii. Trafił do Szkoły Podchorążych Saperów w Irvine koło Glasgow. Spędził tam przeszło rok.

Osoby, które wiedziały, co dzieje się w Polsce, namawiały go, żeby został w Anglii. – Wiele słyszałem o nowej sytuacji w kraju, ale bardzo tęskniłem za rodziną – wyznaje Kotucha. Wrócił w sierpniu 1946 roku. Wreszcie mógł zobaczyć żonę i córeczkę, Basię.

Władysław Kotucha po wojnie nie narzekał na brak zajęć. Skończył naukę w szkole pedagogicznej w Tarnowskich Górach, którą przerwała wojna, prowadził chór Echo przy kopalni Orzeł Biały. Kiedy uzyskał wszystkie niezbędne kwalifikacje, został nauczycielem w bytomskim liceum ogólnokształcącym (dziś II LO im. Żeromskiego). Potem nagrywał audycje dla Radia Katowice i Radia Piekary.

Ulica mego ojca

Franciszek Kotucha w 1945 r. został przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Trzy lata później przyznał subwencję zakładowi św. Antoniego. To nie spodobało się władzy. Odsunięto go z funkcji. Do końca lat pięćdziesiątych kierował zakładem św. Antoniego. Zmarł w 1969 r.

Brzeziny w 1975 r. włączono w obręb miasta Piekary Śląskie, choć mówiło się też o połączeniu z Bytomiem. W latach dziewięćdziesiątych zlikwidowano kopalnię Orzeł Biały. W jej miejsce powstało kilka mniejszych firm przetwórczych.

W 1989 r. komisja Uchwał i Wniosków Miejskiej Rady Narodowej w Piekarach Śląskich poddała pod głosowanie uchwałę o zmianie nazwy ul. Bolesława Bieruta na ul. Franciszka Kotuchy. Uchwała przeszła jednogłośnie.

*

Ulica Kotuchy leży na uboczu Brzezin. Niedaleko granicy z Bytomiem. Skrzyżowanie ze światłami. Przystanek tramwajowy. Pojedynczy wagon przyjeżdża co pół godziny. Ósemka kursuje tędy od 1952 r. Kiedyś można było nią zajechać aż pod bazylikę w Piekarach. Dziś tylko do Bytomia, na pl. Sikorskiego. Kotucha jeszcze niedawno jeździł nią, żeby spotkać się ze swoimi uczniami.

Po obu stronach ulicy stoi kilka czteropiętrowych bloków, zbudowanych za peerelu. Jeden kiosk. Dwa spożywcze. Zawsze stali bywalcy. Starsi wiedzą kim był Franciszek Kotucha. – On zbudował Brzeziny. Jo śpiewoł w chórze, który prowadził jego syn – chwali się jeden z mieszkańców. – Franciszek Kotucha? Przecież on tu mieszko – drugi wskazuje palcem blok, w którym mieszka syn Franciszka.

Władysław Kotucha od lat osiemdziesiątych zajmuje m2 na trzecim piętrze w jednym z bloków. Siedzi na wiekowym tapczanie. Pokazuje spisane przez siebie monografie. Wszystkie starannie oprawione. O kopalni Orzeł Biały, Brzezinach, chórze Cecylia, o sobie i o ojcu.

– Jestem dumny z mojego ojca. Szkoda tylko, że Brzeziny, które wybudował, nie mają przyszłości. Rodowici brzezinianie umierają, a młodzi chcą jak najszybciej się stąd wyrwać. Nie ma kopalni. Nie ma pracy. Jak w amerykańskich boomtowns.