Okno z widokiem na Hutę Batory

fot. Czesław Polański

Kuźnia, walcownia, przejazd kolejowy, hałda. Zakład dolny i górny. Stare osiedle i familoki. Biadacz i Kalina. Mnóstwo historii, anegdot i wspomnień. Wszystko z jednej, wyjątkowej dzielnicy, której sercem od lat była huta. Stefania Penkała, dr Jacek Kurek, Piotr Naliwajko, Czesław Polański wraz z powstającym Muzeum Hutnictwa zapraszają na spacer po Chorzowie Batorym.


Tekst:
Paweł Mikołajczyk


Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Czesław Polański po roku starań otrzymuje pozwolenie na sesję fotograficzną w Hucie Batory. Niełatwo było je zdobyć. Papiery do ministerstwa, potem do „Zjednoczenia Hut, Żelaza i Stali”, aż w końcu świstek lądował na biurku dyrektora huty. Można robić zdjęcia, ale każdy ruch fotografa śledzi cenzor.

Zdjęcie z kuźni

Pan Czesław pstryka małoobrazkową enerdowską Praktiką. Dobry sprzęt na te czasy. Wewnątrz trzydzieści sześć klatek w rolce filmu. Dziś robi się cyfrówką, jak leci. Wtedy trzeba było szanować każde ujęcie. A cenzor patrzył. To można. Tego nie można. To obiekt strategiczny. Tu nie ma mowy. Tu w porządku. I tak, kiedy doszli do kuźni, minął spacer z aparatem po hucie. Cenzor odliczył trzydzieści sześć klatek. Robota skończona. Ale fotograf znał jednak swoje sposoby na to, jak nawinąć film, by zrobić klatkę albo nawet dwie więcej. Pan Czesław skrzętnie to wykorzystał i niemal z ukrycia zrobił jeszcze jedno zdjęcie. Jak kadrował, już wiedział, że to jest to. Sfotografował widok z okna. Na pierwszym planie kwiaty, w tle kominy hutnicze. Najlepsze zdjęcie. Docenili to później na konkursach. Fotografia była często nagradzana.

Czesław Polański przepracował w Hucie Batory czterdzieści jeden lat. Z wykształcenia jest energetykiem cieplnym. Zamierzał pracować w Elektrowni Chorzów. Tata, hutnik, przekonał go, by zatrudnił się w Hucie Batory. – Kaj tam bydziesz jeździł na stary Chorzów – mówił. W końcu cała rodzina, wujkowie, ciotki, pracowali „na hucie”. Trafił na wydział energetyczny. Pracował na trzy zmiany. Potem na warsztacie centralnym. Chciał zatrudnić się w Hucie Katowice, bo przecież wyższe zarobki, darmowe mieszkanie, ale szef go zatrzymał w Batorym. Skierował go do kuźni narzędziowej. To tam, gdzie zrobił zdjęcie. – Nie żałuję tej decyzji. Bardzo dobrze mi się pracowało. Mnóstwo wspaniałych wspomnień. Dobre znajomości – opowiada.

Czesław Polański

Młot i bifyj

Huta była przeznaczeniem wielu mieszkańców dzielnicy. – Jak się mieszka niemal na terenie zakładu, nie ma innego wyjścia. Nigdzie praca z życiem codziennym nie mieszała się tak, jak tutaj – mówi były pracownik huty. Wychował się, jak wielu „bajtli” stąd, w cieniu huty. Młody Polański mieszkał w familoku przy ul. Szpitalnej. Cztery domy wokół placu. Wszyscy, każdy lokator, bez wyjątku, zatrudnieni w hucie. Od niej nie można było odetchnąć. – Gdy pracowały potężne Banningi, kuźnicze młoty, po drugiej stronie ulicy, to bifyj cały się trząsł – wspomina. Dziś, jak pan Czesław wchodzi na podwórko, by wspomnieć dawne dzieje, to obecni lokatorzy, z sentymentem wracają do dawnych, lepszych ich zdaniem czasów. – Pamiętam, jak biegaliśmy na przejazd kolejowy, na ul. Żelazną (dziś zostały tylko tory w jezdni). Oglądaliśmy wjeżdżające na zakład parowozy – opowiada pan Czesław.

Dom rodzinny Polańskiego mieści się dziś koło ronda Gerarda Cieślika. Od lat nad ulicą wznoszą się rury. Szara grubsza, a nad nią żółta cieńsza. Pierwszą transportowano gaz czadnicowy, a drugą gaz ziemny. Rury pozostały. Do dziś stanowią bramę wjazdową do Chorzowa Batorego. Niejeden wzruszyłby się, gdyby ktoś chciał je zlikwidować.

Figura św. Floriana przy dyrekcji huty

Wojna światów

Poddasze Miejskiego Domu Kultury Batory. Unoszący się zapach farby. Mnóstwo rekwizytów. Sztalugi. I płótna. Wielkie formaty. Na obrazie Chrystus na krzyżu. Zanurzony w wodzie. Wnętrze autobusu z ludźmi stąd. Znane twarze. Wszyscy z Batorego. Bo zawsze ludzie z Hajduk pozują do jego obrazów. Mistrz maluje. A z głośników płynie muzyka. Sporo elektroniki. Dźwięki syntezatora. Miarowe uderzenia. Odgłosy metalu, brzęki i stuki. Wszystko opatrzone charakterystycznym beatem z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. – O, ten kawałek! Świetny jest, prawda? Prawie jak tutaj. W Hajdukach. Takie dźwięki mam w uszach od dziecka – mówi gospodarz pracowni, wsłuchując się w melodię. To ścieżka dźwiękowa „Wojny Światów”. – Zawsze mi się tak kojarzy – dodaje.

Piotr Naliwajko, jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich artystów malarzy, wychował się w Chorzowie Batorym. Mieszkał na starym osiedlu. Z okna na drugim piętrze miał widok na hutę. Między domem a zakładem były góry żwiru. Tutaj produkowano prefabrykaty do budowy ówczesnego osiedla „XXV-lecia PRL. świetne miejsce do zabawy. ale Piotr Naliwajko najlepiej wspomina inne. – Nie było w całym Batorym niczego, co byłoby bardziej fascynujące – przekonuje. To pohutnicza hałda, za osiedlem, na Niedźwiedzińcu. Ogromny obszar od ul. Leśnej aż po las kochłowicki. Dziś stoi tu centrum logistyczne. – W hucie uszlachetniało się stal. Do tego służył chrom, nikiel i inne metale. One zabarwiały na rozmaite kolory wyrzucany z huty żużel. To te same barwy, które są wykorzystywane w farbach opartych na tlenkach żelaza, czyli właściwie wszystkich używanych współcześnie przez malarzy farbach. Ten żużel był momentami opalizujący, momentami zielonkawy, momentami niebieski. Z daleka wyglądało to tak, jakby ta hałda miała kosztowną otoczkę. Piękny, niezapomniany widok – wspomina malarz z Batorego.

Jego opowieść nagle zagłusza przejeżdżający towarowy skład. Artysta nie może opanować śmiechu. – Wskakiwaliśmy w dzieciństwie na takie pociągi. W biegu. Czasami skład stanął. Motorniczy dawali nam wtedy takie szklane rurki. One służyły w parowozie do mierzenia ciśnienia. Mieli tego sporo. Strzelaliśmy z tych rurek kulkami i małymi patyczkami w kierunku tej hałdy. A potem dzieliliśmy się na dwie drużyny i robiliśmy wojnę – dodaje Piotr Naliwajko.

Piotr Naliwajko

Niebanalna architektura

Jacek Kurek, historyk, redaktor naczelny Hajduczanina, znawca Chorzowa Batorego, dzieciństwo spędził na Biadaczu (to fragment dzielnicy między ul. Żelazną a Leśną). Potem mieszkał na Jubileuszowej. Jego ojciec był hutnikiem. – Huta, jej dźwięk, jej światło były wszędzie – opowiada. Huta była mu bardzo bliska. Choćby z powodu dużej liczby pamiątek. Jakaś woda mineralna, jakieś ubrania, jakaś przyłbica. To przedmioty, które widział w domu i zawsze będą mu przypominały hutę. Spacer po dzielnicy z historykiem to przechadzka po cennych architektonicznie miejscach. Nie można pominąć dyrekcji Huty Batory, willi dyrektora, gdzie obecnie mieści się siedziba firmy Zarmen, obecnego Hotelu Gorczowski, w którym kiedyś było kasyno.

Oczy historyka jednak najbardziej zwrócone są w kierunku zabudowy mieszkaniowej. Jego zdaniem bardzo wyjątkowej. Wskazuje najpierw budynki przy ul. Racjonalizatorów, a potem zespół zabudowań u zbiegu ul. Granicznej i Odrowążów. – Tutaj namacalnie widać troskę huty o swoich pracowników. Każdemu trzeba było zapewnić mieszkanie. Ten obszar to są Hajduki w miniaturze. Wszyscy mieszkańcy spędzali cały wolny czas na tym właśnie placu. Tu się dokonywało życie, tutaj ludzie coś hodowali. Tutaj działały te wszystkie siły, które tworzyły związki między ludźmi, o których dziś mówi się z tęsknotą. To były czasy bez radia, telewizji i bez dużej mobilności. Do tych czasów tutaj się tęskni – zauważa.

dr Jacek Kurek

Klub sportowy

Ruch, Ruch HKS! – głośne przyśpiewki, wydobywające się z tysiąca gardeł, to kolejne dļwięki, do których przyzwyczaili się mieszkańcy dzielnicy. Skrót kibice rozszyfrowują dwojako. Dla jednych jest to hutniczy klub sportowy, ale dla drugich (i ta interpretacja jest potwierdzona źródłami) to po prostu Hajducki Klub Sportowy. – Ten Klub jest legendą pamiętającą o swoich korzeniach, więc i o hajduczanach należy pamiętać, bo to od nich pochodzi ten pierwszy i najstarszy symbol „R-ki” na koszulkach – pisze Grzegorz Joszko ze stowarzyszenia Wielki Ruch, pasjonat historii klubu

Nie przeszkadza to jednak, by do dziś wiązać historię klubu z historią huty. Przez lata w Ruchu grało wielu hutników. Wielu kibiców pamięta obrazki, gdy na meczach z kompletem publiczności kibice szukali różnych sposobów, by oglądać zawody. Jednym z nich było oglądanie meczu z chłodni, które jeszcze parę lat temu stały tuż za południowo-wschodnim łukiem stadionu. Nawet w biografii Antoniego Piechniczka, autorstwa Pawła Czado i Beaty Żurek „Tego nie wie nikt”, nie mogło zabraknąć nawiązań do huty: „Piechniczkowa pracuje w hucie, kilka minut drogi od domu. Prowadzi najważniejszą i ściśle tajną kartotekę w zakładzie: produkcja i rozchód blachy grubej, tej na czołgi i na inny sprzęt dla wojska”.

Klub młodzieżowy

Stefania Penkała pracowała w hucie latami. Zajmowała się sprawami administracyjnymi. Uwielbiała ten zakład i kocha go do dziś. Bez przerwy żyje tym, co działo się w hucie. Jak na walcowni walcowali rury, rozpoznawała to po dźwięku. Zawsze była blisko ludzi. Imponowali jej hutnicy, którzy ciężko pracowali przy wytopie stali. Do tego stopnia, że czasem brała wszystkie swoje papiery i robiła swoją robotę na terenie wydziału. – Chciałam być blisko tej pracy, a w biurze nie było tej atmosfery – opowiada. Była pracowniczka huty wspomina dobre relacje, które panowały między hutnikami. To zasługa wielogodzinnych spotkań po pracy. – Chodziło się na piwo po robocie do jednego z wielu lokali na terenie dzielnicy, do domu kultury albo do Kuźnika – wylicza pani Stefania. Kuźnik to klub młodzieżowy w podziemiach dzisiejszego Hotelu Gorczowski. To było miejsce, w którym odbywały się tańce i dyskoteki. – Chodziło się na klachy, czy codzienną kawusię. To były również spotkania z bardzo ciekawymi ludźmi ze sceny muzycznej i turystycznej. Tu odbywały się spotkania dla dzieci, spotkania z Mikołajem – wspomina pani Stefania.

Od 1997 do 2012 roku pani Stefania prowadziła zakładowe muzeum. Jego siedziba najpierw była na terenie zakładu dolnego (pusty teren za dzisiejszym Lidlem), a potem w dyrekcji huty. Zbierała do niego wszystkie najciekawsze pamiątki. – Wie pan, że my mieli dwadzieścia różnych sztandarów” – rzuca. Pani Stefania przez lata była szefową związków zawodowych. Musiała odejść z pracy po głośnym strajku w 2012 r. Muzeum również zamknięto. Wiele pamiątek stamtąd będzie można zobaczyć w powstającym Muzeum Hutnictwa.

Stefania Penkała

Dzień Hutnika

4 maja 2021 r. pani Stefania prowadziła okolicznościowe spotkanie z okazji Dnia Hutnika pod figurą św. Floriana przy dyrekcji huty. Związki zawodowe organizują to spotkanie od lat. W tym roku gościnnie włączyło się w to Muzeum Hutnictwa w Chorzowie (w organizacji) i Miasto Chorzów. – Moje serce bardzo się raduje, bo nie przypuszczałam, że uda się to tak uroczyście zorganizować. Jest to piękne. Wzruszyłam się. Nie mogę doczekać się, kiedy otwarte zostanie Muzeum Hutnictwa. Dzięki temu za parę lat ludzie bardziej docenią pracę hutniczą i miejsca, w których hutnicy żyli i pracowali – zauważa była pracowniczka huty.