Śląsk się zmienia. Przyjrzyjcie się temu tramwajowi. Jest taki księżycowy. Na Śląsku powstaje teraz mnóstwo srebrzystych, stalowych konstrukcji jakby z kosmosu.
Tekst:
Paweł Mikołajczyk
Zdjęcia:
Sylwester Witkowski
8:32. Bytom pl. Sikorskiego
Jedna z największych pętli na Śląsku. Stąd odjeżdżają tramwaje do Rudy Śląskiej, Chorzowa, Zabrza, Świętochłowic i Katowic. Szóstka jest jedną z najpopularniejszych linii w regionie. Łączy Bytom z Katowicami. O tej porze zapchana na całego (boczny numer 814).
Do tramwaju wchodzi Tadeusz Augustyniak, 58 lat, emerytowany górnik. Dwadzieścia pięć lat pracował na Rozbarku. Rzadko jeździ tramwajem. Tym razem jedzie do archiwum państwowego w Katowicach. Syn Augustyniaka mieszka w Niemczech. Założył firmę remontową. Ubiega się o obywatelstwo niemieckie. Aby je załatwić, potrzebny jest akt urodzenia niemieckiego przodka. Żona Augustyniaka jest Ślązaczką. Jej dziadek miał niemieckie korzenie.
Augustyniak urodził się w 1948 r. na wybrzeżu. Jego rodzina pochodziła z Wielkopolski. Po wojnie zamieszkała w Wałbrzychu. Tadeusz miał czwórkę rodzeństwa, dwie siostry i dwóch braci. Mamę stracił szybko. Zmarła w wieku 38 lat na marskość wątroby. Nie paliła. Nie piła. – Ojciec ożenił się potem jeszcze raz. Z drugą matką często darłem koty. Szukałem sposobu, żeby wyrwać się z domu. Poszedłem do wojska. Skoszarowano mnie w jednostce w Zabrzu – mówi. Najstarsza siostra Wiesława ożeniła się ze Ślązakiem. Zamieszkała w Bytomiu. – Kiedy miałem 21 lat zacząłem pracę na Rozbarku. Siostra pozwoliła mi u niej zamieszkać. Połowa załogi pochodziła spoza Śląska. Zawsze byłem gorolem. Starałem się nie zadzierać ze Ślązakami. Wręcz bardzo polubiłem region i gwarę. Z czasem zauważyłem, że inaczej mówi się w Bytomiu, a inaczej w Rybniku czy Świętochłowicach – opowiada.
W 1972 r. ożenił się. Zamieszkał z żoną w małym mieszkaniu w centrum Bytomia. Rok później urodziła mu się córka Sabina. Syn Marcin w 1982 r. Augustyniak składał wnioski o mieszkanie. Bezskutecznie. Żona sprzątała w komitecie wojewódzkim PZPR. Udało się jej wybiegać większe mieszkanie w niemal stuletniej, poniemieckiej kamienicy. Augustyniakowie mieszkają w niej do dziś. Na wniosek mieszkaniowy kopalnia odpowiedziała, dopiero dzień przed ślubem córki. – Miałem dla niej wspaniały prezent – wspomina.
Rodzina pana Tadeusza prowadzi karczmę piwną. Interesem zajmował się syn, ale popadł w długi i na zachodzie zaczął szukać pieniędzy na ich spłatę. W Niemczech ma się dobrze. Niedługo ma przyjechać do niego jego sympatia. Nie chce wracać.
Augustyniak uważa, że na Śląsku jest coraz gorzej. – Widzę to w moim lokalu. Wbrew pozorom piwo coraz trudniej sprzedać – zauważa. Bytomianin twierdzi, że prysł dawny czar jego miasta. Budynki się walą. Nie ma koncepcji na śródmieście. – Jak remontują chodniki, to tylko przy Witczaka. Tam nikt nie mieszka, więc kto ma tamtędy chodzić? Pielgrzymi do Piekar? Oni wolą iść obwodnicą – dodaje.
8:51 Chorzów Rynek
Marcin Figuszewski z Chorzowa, lat 20. Studiuje w szkole fotograficznej w Piotrowicach. Tramwajem jeździ prawie codziennie. Zwykle do szkoły. Dziś ma wolne od zajęć. Jedzie na dworzec PKP, skąd ruszy do Krakowa. Tam studiuje jego dziewczyna. Marcin zawsze ma przy sobie aparat. Analogową lustrzankę. – Ojciec obiecał, że kupi mi na raty dobrą cyfrówkę – mówi. Fotografią zainteresował się w gimnazjum. Chodził z kumplami na ruiny. Najciekawsze zdjęcia wychodziły w opuszczonych budynkach obok Elektrowni Chorzów. – Lubię fotografować śląskie obiekty przemysłowe. Mają niepowtarzalny klimat. Teraz będę robił na uczelni reportaż z kopalni – opowiada.
Podejrzewa, że w Hucie Kościuszko też są ciekawe miejsca, ale jeszcze nie próbował się tam dostać. – W Polsce jak się da flaszkę, to wszystko można załatwić – wzrusza ramionami. Figuszewski lubi też pstrykać portrety. Ostatnio robił zdjęcie swojej dziewczynie. Ubrała cylinder, pozowała. Wyszła niezła fotka. Chciałby też spróbować makrofotografii i poważnego reportażu, ale raczej nie reporterskiej gonitwy.
Co po nauce? Ma kilka pomysłów na przyszłość. – Może własna działalność? Dużo można wyciągnąć z Unii. Kolega ma studio fotograficzne. Spróbuję u niego się załapać. Jeśli się nie uda, to przyjmą mnie w fotolabie. Jest też praca dla fotografów na dużych statkach rejsowych. Pół roku jestem na statku i robię zdjęcia pasażerom. Można zarobić 1200 dolarów miesięcznie na rękę. Do tego zapłacą za przejazd, noclegi i wyżywienie. A jaka niezapomniana przygoda! – przekonuje.
Nie chciałby stąd wyjeżdżać, chyba że zmuszą go okoliczności. Trzyma go tu rodzina i znajomi. Nie czuje się wielkim patriotą, choć jego pradziadek bronił Śląska z 75. Pułkiem Piechoty. Na polską politykę się nie obraża. – Jest, jak jest. Niewiele zmienię. Jedynie głosować mogę. I tyle robię. W zeszłym roku elektorat Tuska olał wybory. Nie chcę popełnić tego błędu – dodaje.
Jedna rzecz mu się na Śląsku nie podoba. Chciałby, żeby wieczorami na ulicach głównych śląskich miast było tak, jak w Krakowie. Nocne życie, otwarte knajpy, można pogadać, napić się. – Trudno znaleźć dobre kluby na Śląsku, a dyskoteki mnie nie kręcą – kończy.
9:09 Katowice Sokolska
Kaja Sierotnik wsiadła do szóstki w Chorzowie. Cudem udało jej się znaleźć miejsce siedzące. Jedzie na Wydział Filologiczny UŚ. Studiuje kulturoznawstwo na IV roku. – Tramwaj ładny, ale chyba nie na śląskie miary – śmieje się dziewczyna. Na Śląsku według niej jest coraz lepiej, choć nie wiąże przyszłości z tym regionem. Jedzie pracować do Szkocji. Chce zarobić na przyszłe życie. – Śląsk ma swoje uroki, ale mnie bardziej pociąga kultura innych krajów – ucina, bo już musi wysiadać.
9:14 Katowice Rynek
Pani Kazimiera, lat 78, codziennie mija tramwajem dwa przystanki. Opiekuje się prawnukiem. Przyjechała na Śląsk po wojnie z Kieleckiego. Skończyła kurs krawiecki w Sosnowcu. Nie pracowała w zawodzie. Wyszła za warszawiaka. – Urzekła mnie śląska gościnność. Najbardziej spodobały mi się śląskie wesela. To sprzedawanie pani młodej, przepiękne oczepiny. Ślązacy cudnie się bawią. Tego nie znałam w moich rodzinnych stronach – opowiada.
Pani Kazimiera jest obecnie jedną z najdłużej mieszkających osób przy katowickim Rynku. Od 1947 r. mieszka tam do dziś. Szybko przyzwyczaiła się do nowej rzeczywistości i nowych znajomych. – Pół roku po tym, jak wprowadziliśmy się na Rynek, tutejsi sąsiedzi zaprosili nas na Komunię. Byliśmy dla nich kimś obcym, a oni nam zaufali. Przyjęli nas bardzo dobrze – zachwyca się.
Z sentymentem wspomina stare czasy. – Kiedyś to więcej kwiatów było, drzewa były, ładniej było. Szczególnie nasz Rynek był ładniejszy. Chodziło się kupować na Rynek. Do mleczarza mogłam chodzić w kapciach. Wszyscy się tutaj znaliśmy. Jak we wiosce. Potem wybudowali Skarbek i Zenit [Zenit w 1962 r., Skarbek w 1975 r., a Dom Prasy powstał w 1963 r. – przyp. PM]. Stary Rynek już nie wrócił – rozkłada ręce.
Rodzina pani Kazimiery trzymała się razem. Kuzyn mieszkał niedaleko. W marcu 1953 r. pojechał odwiedzić rodzinne strony. Wyjechał pociągiem z Katowic. Wrócił dwa tygodnie później. – Kiedy zobaczył na stacji napis Stalinogród, pojechał dalej. Wysiadł dopiero w Gliwicach. Tam mu powiedzieli, że Katowice zmieniły nazwę – śmieje się pani Kazimiera.
Czy teraz po upadku komuny dobrze jej się żyje? – Byłoby dobrze, gdyby było więcej pieniążków. A tak z ledwością starcza na opłaty – przyznaje.
Ludzie się zmienili. Zamykają się w domach. Siedzą przed telewizorem. Według katowiczanki chowają w sobie wiele agresji. – Kiedyś nie było tyle przekleństw. Powiedziało się pieronie i tyle. A teraz klną przy każdej okazji, a zwrócić uwagi nie można. Nawet w tramwaju się nie hamują. Nie wiem, co by było, gdyby wszyscy pasażerowie zaczęli tak szczekać…
9:31 Brynów Pętla
Radomir Maszczak, lat 31, jest motorniczym od dekady. Pracuje na dwie zmiany. Trasę szóstki na jednej zmianie tam i z powrotem pokonuje cztery razy. W sumie dziewięć i pół godziny. Na pętli ma szesnaście minut przerwy. Chwila na toaletę. Później śniadanie. Bułka z szynką i termos z herbatą.
Prowadzenie Karlika to prestiż. I duża przyjemność, bo cichy, nie psuje się tak często, jak starsze modele i fotel ma bardzo wygodny. – Nie każdy od początku może jeździć citadisem [fabryczna nazwa modelu stosowana przez koncern Alstom – przyp. PM]. To musi być już długoletni pracownik – przyznaje. Maszczak ma trójkę dzieci na utrzymaniu. Najmłodsze ma 4 lata, najstarsze 9. – Czasami jest ciężko rodzinę wyżywić, ale daję radę – wzdycha. Nie chce wyjeżdżać za granicę, bo na Śląsku ma pewną posadę, a poza krajem trzeba mieć zaklepaną robotę. Tym bardziej dzieci nie mogą mieć braków w nauce.
Wielu pasażerom się wydaje, że motorniczy ma łatwą pracę, bo tramwaj poprowadzą szyny. Nie to, co autobus. – To nieprawda. Muszę być bez przerwy skoncentrowany – zaprzecza.
Maszczak żali się, że ludzie często awanturują się z różnych powodów. – Jeszcze nikt się nie urodził, co by każdemu dogodził – mówi. Najbardziej go denerwuje, kiedy kierowcy wyjeżdżający z przecznicy, zatrzymują się na torach tramwajowych, albo wręcz parkują na szynach. – Tak często robią na Kościuszki w Katowicach. Samochód tamuje ruch tramwajowy. Ile razy już się to zdarzyło! Czasami kierowcy nie mają wyobraźni – załamuje ręce.
Dzwonek. Tramwaj rusza z powrotem do Bytomia. Maszczak kończy, bo w czasie jazdy rozmawiać nie można.
9:53 Brynów Słowików
Emanuel Romańczyk ma 73 lata. Jeździ z Brynowa do centrum Katowic dwa razy w tygodniu. Jest emerytowanym pracownikiem naukowym, byłym wicemarszałkiem województwa. Rodowity Ślązak. Urodził się w Chełmie Śląskim. Kiedy miał sześć lat musiał z rodziną uciekać przed zbliżającym się frontem niemieckim. Romańczykowie doszli do Białego Prądnika. Kiedy przechodził front, skryli się w opuszczonych budynkach w parku. Niewiele jedli. Dostali tylko jajka, śliwki i mleko. Chleba nie miał w ustach ponad tydzień. Kiedy wracali do domu, w okolicach Krzeszowic mama posłała młodego Emanuela do żołnierza niemieckiego po chleb. Dobrze mówiła po niemiecku. Poradziła chłopcu, co ma powiedzieć Niemcowi. – Bitte Brot – poprosił żołnierza. Ten pogłaskał go po głowie i dał duży bochen. Ojciec bał się wrócić do domu. Był działaczem Związku Obrony Kresów Zachodnich. Tymczasem w Chełmie wójtem został zaprzyjaźniony Niemiec. Zapewnił ojca, że może wracać i będzie bezpieczny. – Niemcy z Polakami przed wojną dobrze żyli na Śląsku. Na parterze mieszkali polscy nauczyciele, a na pierwszym piętrze niemiecka rodzina. Żyli w zgodzie. Potem się coś zepsuło – twierdzi Romańczyk.
Emanuel za okupacji chodził do niemieckiej szkoły, ale rodzice wychowywali chłopca w polskiej tradycji. Brat, Konrad walczył w AK. Wpadł. W 1943 r. został aresztowany przed kościołem Mariackim. Trafił do więzienia na Montelupich w Krakowie. Potem był na bloku 11 w Oświęcimiu i harował w kamieniołomach w Gross-Rosen. Po wyzwoleniu wrócił. Był wycieńczony. Rodzina wyściskała go na przywitanie.
Po wojnie Romańczyk wstąpił do ZHP. Komuna zlikwidowała je w 1948 r. W tym samym roku Romańczyk założył z kolegami Tajne Harcerstwo Krajowe (Szeregi Wolności). Działali konspiracyjnie do 1953 r. – Wsypał nas współzałożyciel. Zamknęli mnie na pięć lat za artykuł 86 [najczęściej wykorzystywany przepis w stosunku do podziemia – przyp. PM]. Wyszedłem po amnestii w 1956 r.
Mówi, że nigdy nie dał się złamać. – Propaganda komunistyczna podsycała nienawiść. Do partii nie wstąpiłem, bo uważałem, że komunizm niczym się nie różni od faszyzmu – mówi. Kiedy pracował w Instytucie Górnictwa, kazali podpisać lojalkę. Nie podpisał jej. Powiedział, że zawsze słuchał przełożonych i niczego nie musi parafować. Ceni sobie nieustępliwość. Dlatego godnymi wzorami na Śląsku są dla niego Szramek, Hlond, albo Steller.
Po więzieniu Romańczyk wrócił na studia. Nie zyskał rehabilitacji. Mimo to poszedł do dziekana. – Ludzie w Polsce dzielą się na tych, co siedzieli i na tych, co będą siedzieć. Pan to ma za sobą. Ja, przed – oświadczył mu dziekan. Romańczyk został inżynierem chemikiem. Potem zrobił doktorat. Był docentem na Wydziale Górnictwa Politechniki Śląskiej. Wymagający nauczyciel, ale studenci go lubili.
W 1990 r. został radnym Sejmiku Wojewódzkiego. Nie wybierano radnych sejmiku w wyborach powszechnych. Romańczyk był jednym z sześciu radnych delegowanych do Sejmiku przez Radę Miasta Katowice. Został wiceprzewodniczącym sejmiku wojewódzkiego (potocznie wicemarszałkiem). Jako przedstawiciel województwa katowickiego forsował z grupą samorządowców z całej Polski reformę, którą wcielił w życie rząd Buzka. – Nie chodziło w niej o ilość województw. Najważniejsze było stworzenie trzystopniowych struktur samorządowych. Znacząca kwestią był sposób odprowadzania podatku, z którego część miała zostawać w województwie. – Martwią mnie koncepcje, które zakładają zmniejszenie uprawnień samorządu na rzecz wojewody. On ma chronić interesy państwa na poziomie województwa. Zarządzanie finansami ma być w gestii marszałka – tłumaczy. Chciałby też, żeby w samorządzie główną rolę odgrywały ugrupowania lokalne, bo tam nie ma miejsca na rozgrywki partyjne.
W 1998 r. wielu ludzi namawiało go, żeby wystąpił w kolejnych wyborach. – Dałem sobie spokój ze względów zdrowotnych. Miałem zawał, potem operację bay-passów. Nareszcie mam więcej czasu dla rodziny – cieszy się.
Romańczyk nie zamieniłby Śląska na inne miejsce. – Kocham tę ziemię. A ona odwzajemnia tę miłość. Widzę zmiany na lepsze – mówi Romańczyk. Jedyny minus to korki w centrum Katowic. Do miasta woli pojechać tramwajem.
10:11 Katowice Rondo
Ryszard Knapek, 22 lata, student Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych. Mieszka na Osiedlu Tysiąclecia. Jeździ tą trasą na zajęcia i do Bytomia. Mieszka tam jego dziewczyna Paulina. W czasie jazdy najczęściej czyta. Ma w ręku „Generała Barcza” Juliusza Kaden Bandrowskiego, obowiązkową lekturę filologów.
Urodził się na Śląsku. Mama pochodzi ze wschodu, a ojciec z Pszczyny. Jak mówi wychował się w typowo ścisłej rodzinie. Obaj dziadkowie pracowali na politechnice. Ojciec poszedł w ślady dziadka, a teraz handluje urządzeniami do klimatyzacji. Mama długo była gospodynią domową.
W podstawówce Knapek interesował się matematyką. Później zdał do chorzowskiego Słowaka. Jego klasa wystawiała „Dziady”. Zagrał rolę Widma w zastępstwie. – Tak mi się ta rola spodobała, że we mnie się coś przestawiło. Literatura stała się moją największą pasją – opowiada.
Nie zastanawia się, co będzie robił po studiach. Interesuje go mnóstwo rzeczy. Nie potrafi się skonkretyzować. Stąd problem. Chciałby zostać na uczelni, bo naukowa praca go pociąga. Jego ulubiona dziedzina to teoria literatury. – Coś z pogranicza literatury i filozofii. Pomaga zrozumieć jak poprzez literaturę dojść do człowieka. Filozofia wbrew pozorom jest bardzo konkretną dziedziną. Pomaga dojść do prawdy. Filozofia literatury jest jeszcze bardziej ciekawa, bo ma w sobie coś z fikcji, gry i zabawy – wyjaśnia.
Mimo, że mieszka na Śląsku, nie posługuje się tutejszą gwarą. Rozumie ją, bo się tutaj wychował, ale w jego rodzinie rzadko się jej używa. – Po śląsku mówię tylko w pewnych okolicznościach. Ta gwara nie wykształciła odpowiedniego nazewnictwa akademickiego. Śląskim posługują się głównie ludzie pracujący. Jest to prosta gwara, ale w żadnym wypadku nie prymitywna – uważa. Fascynują go typowi Ślązacy. – Miałem w harcerstwie drużynowego, który pracował w hucie. Niesamowity człowiek, uczynny, pracowity. Pomógł każdemu. Umiał zrozumieć drugiego – mówi.
Opowiada o śląskim etosie pracy. – My, Ślązacy z dużym szacunkiem traktujemy pracę. To nie tylko walka o każdą złotówkę. Praca jest częścią naszego życia. Nasz stosunek do pracy jest podobny jak u Amerykanów – opowiada. Knapek w zeszłym roku pracował w New Jersey jako ratownik na basenie, sześć dni po 12 godzin. Po basenie dorabiał w sklepie. – Mogłem choć trochę poczuć się jak typowy pracuś – śmieje się.
Z tramwaju dobrze widać, jak zmienia się Śląsk. – Przyjrzyjcie się temu tramwajowi. Jest taki księżycowy. Na Śląsku powstaje mnóstwo srebrzystych, stalowych konstrukcji jakby z kosmosu. Na Rondzie stoi charakterystyczna kopuła. A teraz ta budowla jak z klocków lego – Ryszard Knapek wskazuje palcem przez okno na Silesia City Center, z byłym szybem Kleofasa.
Następny przystanek…
Na pozostałej trasie szóstki nie inaczej. Huta Baildon w Katowicach podzielona na mniejsze spółki, a hala sportowa wyburzona. Na chorzowskim AKS-ie ze sportem kojarzy się tylko lodowisko. Nie ma Huty Kościuszko w Chorzowie. Tam gdzie był szyb Wyzwolenie, stoi Media Markt. Rozbark w Bytomiu opustoszał. W godzinach szczytu najwięcej ludzi upycha się do tramwaju nie przy byłych zakładach pracy, ale przy bytomskim Tesco i Selgrosie, chorzowskim Carrefourze i katowickiej Silesii. Jedynie ścisk w tramwaju taki, jak kiedyś.
*
Karliki niektórzy nazywają szarakami. Ich szary kolor zyskał zwolenników i przeciwników. Przez kilka lat nie malowano ich w tradycyjne czerwone barwy, bo miały być nośnikami reklamowymi. Obecnie większość Karlików jest już oklejona reklamami. Po Śląsku jeździ ich 17. W jednym mieści się 280 osób. W tym 48 na siedząco.
Tekst został opublikowany w magazynie społeczno-kulturalnym Śląsk w 2006 r.